Na nogi wsunąłem trampki, które starannie zawiązałem
na bawełniane sznurowadła. Przyodziałem się w strój wysoce wędrowny, w
kolorze drogi i plam bezdroży. Na głowie, utworzyłem za pomocą grzebienia,
kunsztowny przedzialek, żeby zachodni wiatr wciąż układał mi włosy we
właściwym kierunku, gdyż udać się miałem w stronę północną, czyli w górę
ziemskiej kuli, drogi ciężkiej i niezmiernie mozolnej, wciąż pod górę
i pod górę.
Na plecy przywdziałem wielki skórzany plecak, w którym zgromadziłem niezmierną
ilość przyrządów, narzędzi, instrumentów muzycznych, części zamiennych,
podręczników, elementów alternatywnych, instrukcji, przedmiotów codziennego
użytku i wiele, wiele dobra, które zawsze powinno przydać się każdemu
rozsądnemu i przewidującemu wędrowcy.
Bo o to patrzcie, idę sobie w górę ziemskiej kuli, wieje wiatr zachodni,
który swym podmuchem zrywa na moich oczach linię wysokiego napięcia, a
ja przystaję, wyciągam profesjonalny łączacz drutowy i stalowe buty do
wchodzenia na słupy wysokiego napięcia. Buty zakładam, łaczacz dzierżę
w dłoni, pnę się po słupie, naprawiam linę z pozytywnym skutkiem i załóżmy,
przez przypadek spadam ze słupa i skomplikowanie łamię sobie nogę w wielu
miejscach. Wtedy chowam do plecaka łączacz profesjonalny, stalowe buty,
i wyciągam ostry nóż do rozcinania nóg, jodynę, wiertarkę do przewiercania
dziur w kości udowej i piszczelu ponadtkankowym, sztabki platynowe jako
łączniki i stabilizatory i rozpoczynam zabieg ortopedyczny jedną ręką,
bo drugą przygrywam sobie na fisharmoni, którą wyciągnąłem z plecaka,
by podczas operacji było mi weselej, a tym samym, żeby zabieg nie był
tak bolesnym. Chowam do plecaka wiertarkę, nóż i fisharmonię, a wyciągam
toporek, którym wyrąbuję gałąź i nadaje nim zgrabny kształt kuli inwalidzkiej.
Podpierając się nią po zabiegu ortopedycznym, mogę ruszyć w dalszą drogę.
Ruszam, a tu, jak spod ziemi wyrasta przypadkowy uczestnik drogi, podbiega
do mnie z pytaniem, żądając natychmiastowej odpowiedzi, czy Maria Altoforado
była mężatką, panną, czy kim, i co o niej sądzić i gdzie znaleźć odpowiedź
na nurtujące go pytania. Odkładam kule na bok, sięgam do plecaka, z którego
wyciągam encyklopedię literatury europejskiej. Otwieram grubą księgę,
szukam litery A i już mam Altaforado Maria, zakonnica. Czytam przez około
osiem minut, a uczestnik drogi zaciekawiony słucha z rozdziawionymi ustami.
Zaspokajam jego ciekawość. On kłania mi się trzykrotnie i po woli, pełen
pozytywnych refleksji, udaje się w swoim kierunku, a ja chowam do plecaka
encyklopedię, kulę układam wygodnie pod pachą i ruszam dalej w swą drogę.
Drogę mam jeszcze długą, bardzo długą, bo mam dopiero sześćdziesiąt z
górą lat, ale wiem, że plecak na tą drogę mam, solidnie zaopatrzony i
tak jakoś kuśtyk, kuśtyk o kuli, do przodu, do przodu, w górę, w górę
ziemi, uczesany w przedziałek, w wygodnych trampkach i ubranku w kolorze
drogi.
|