Opowiadania:
Łyżka warzelna, Sinus Cosinus Agfa oraz Mokry Zdzisio, zasiedli, by sporządzić rachunek sumienia. Zasiedli w kawiarni narożnej, u samego szczytu rynku swojego rodzimego miasteczka. Usadowili się na wiklinowych, niewygodnych krzesełkach, żeby odbyć od razu pokutę i karę za grzechy i przewinienia cięższe i lżejsze. Łyżka warzelna spojrzała przeciągle na pozostałych rachsumienników, siorbnęła z dzioba gorzką, niesłodzoną kawę podłego gatunku, bez śmietanki. Siorbnęła kawę na wskroś pokutną, z nadgryzionej, brudnej filiżanki.
-Grzesznicy-rzekła do pozostałych -Narozrabiałam w życiu nie źle, czego żałuję od końca do końca i od początku do początku mych negatywów i nieprawidłowości. Całe życie wiązałam supły i kokardki na mych butach w odwrotną stronę, niż przewiduje Kodeks Wiązadli. Żeby tego było mało, zupy, złośliwie wlewałam dnem do przodu, by kości zupniane, za każdym razem znalazły się na wierzchu talerza. Krnąbrna byłam również w stosunku do pana Tadzia i doprowadziłam do tego, że pan Tadzio zamknął się w sobie na amen w pacierzu. Tyle mych przewinień i umyślnych uchybień życiowych, moi drodzy pokutnicy. Żałuję mych uczynków i uważam, że słusznie podano mi gorzką, podłego gatunku czarną kawę, bo będę czuła się oczyszczona na zawsze od jutra do następnego jutra.
Łyżka warzelna siorbnęła głośno łyk niesłodzonej kawy, tak głośno, aż kelnerzy kawiarniani przysiedli ze strachu na zydlach oprawnych w miękkie skóry, miękko wpadli dlatego, bo byli jednostkami o wysokim morale i ludźmi bez skazy.
Sinus Cosinus Agfa wstał uroczystym wstactwem, jedynym w swym długim i grzesznym życiu i na stojąco, patrząc z pokorę płynącą z jego okrągłych, doczepionych do twarzy oczu zabrał głos.
-Moi drodzy nikczemnicy, całe me długie życie usłane było kłamstwem, kłamstwem, kłamstwem, a rzekł bym nawet, wręcz kłamstwem. Całe życie twierdziłem publicznie, z mównic państwowych i w plotkarskich supersamach, że Jakub, syn jakubowy nie nosi szelek na brzuchu. Zaznaczam iż zawsze wiedziałem o tym, że szelki ma wręcz wpisane do dowodu osobistego. Lud w końcu mi uwierzył, uwierzył, mówię wam, a wiara, wiecie, jest potęgą. Oj, ciężka jest moja przewina i kara winna być nielekką. Oj, moi drodzy nikczemnicy, tak bardzo żałuję mego kłamstwa, że dokupię Jakubowi drugą parę szelek i publicznie przypnę mu na pierwszą. Przypnę mu do brzucha, podczas uroczystości z okazji Miasta i miejskiej rocznicy, w naszym mieście. Dziękuję wam za możliwość wyznania grzechu i przewiny.
Sinus Cosinus Agfa chwycił ze stołu nieapetycznego, chudego śledzia i połknął go za jednym zamacham, za grzech, za kłamliwe swe życie.
-Czołem panowie nikczemnicy!!!
Tubalną tak głośno, że kucharki kawiarniane, niczym nie skażone panienki, o mało nie powpadały do solanki pitnej i gorącego wywaru z galaretki jabłkowej. Kuchareczki nie po wpadły do kadzi, rażone przerażeniem, gdyż były panienkami czystego serca, i gładkich, cipłych dusz.
Na koniec wstał Mokry Zdzisio. Wstawał wolno, wycierając jednocześnie swe mokre ciało chusteczkami jednorazowymi, które garściami wyciągał z pojemników ustawionych po środku stolika kawiarnianego. Zdzisio wycierał się jakby do sucha i rzekł do pozostałych
-Drodzy moi, szukający poprawy, a głośno wyznający swe grzechy i nietakty życiowe, myślę, że jestem z was wszystkich największym obwiesiem i chwastem na żyznych glebach naszej uczciwej społeczności. Moi pokutnicy, jestem mokry, wprost mokry jak wiecie i widzicie w tej chwili, choć przy was, moi mili nikczemnicy, wytarłem się do sucha. A więc, suchy urodziłem się z suchej matki i suchego oćca, w suchym środowisku, suchością pięknym. Na przekór wszystkim zmokrzyłem się na prędce, wbrew temu co było mi pisane i czego ode mnie oczekiwano. Stawałem się mokry, mokrzałem coraz to płynniej, żarliwiej, aż stałem się wprost, wbrew wszystkim i wszystkiemu, Mokrym Zdzisiem, czyli innakiem. Oćce moi, na wskroś susi, tak jak reszta uczciwego świata patrzą na mnie gęsim i koźlim wzrokiem, a świat? Świat odwrócił się ode mnie, bo trwam wciąż w mojej przekorze, inności i grzesznym uporze. Patrzcie moi mili pokutnicy, ja płaczę nad swoją nikczemnością, a ani wy, ani świat tego nie widzi, gdyż jestem cały mokry, Mokry Zdzisio. W tym momencie Zdzisio ryknął tak wielkim płaczem, że kierownik kawiarni, człowiek wielkiego formatu, autorytetu, uczciwości kawiernianej i poczciwości wręcz ludzkiej, zatoczył się w stronę omleta z konfiturami, ale nie wpadł w niego, bo zatrzymała go opinia publiczna, nieskazitelność i powaga społeczna.
Mokry Zdzisio spojrzał się w stronę kierownika, zapłakał nad sobą i pozostałymi nikczemnikami jeszcze bardziej i wypił haust gorzkiej, gorzelnianej wódki, z brudnego kieliszka o nieciekawym kształcie i zapachu. Mokry Zdzisio siadł na niewygodnym, wiklinowym zydelku i wciąż płakał, ale chyba już na sucho. Tak wydawało się pozostałym niegodziwcom, kierownikowi kawiarni, kucharkom i kelnerom oraz światu.
Postury łyżki warzelnej i Sinusa Cosinusa Agfa również rozjaśniły się na tyle, że kelnerzy mogli pogasić światła, gdyż mieli w duszach zakorzenioną oszczędność i racjonalizm. Kierownik sali, z kucharkami, z podziwem patrzeli na łunę bijącą w rogu sali, łunę postanowień i postaw.
Postaw i zastaw się na przyszłość, pamiętaj, pamiętajcie.