Opowiadania:
-Panie doktorze, mnie raz jest smutno, a innym razem wesoło. Nigdy nie bywam po prostu poważny. Brak mi stabilności wewnętrznej. Panie doktorze, proszę o tabletkę na mój problem, proszę mnie ratować za wszelką cenę.
-Jak wygląda pański dzień, panie Dotkniętychorobą? Proszę mi opisać, szczegółowo, drobiazgowo, bez ogródek, tak jak zagubiony zając opowiada drzewu, które je odnajduje, czy po prostu, jak człowiek człowiekowi, o rozdarciu, lub głazie, który uwieszony jest u trzustki i zalega w innej kiszce. Jak wygląda pański dzień i pańska noc, panie Dotchniętychorobą?
-Rano idę do cyrku panów Zarastrackich. Udaje się na część drugą, po przerwie, bo w drugiej części występują clowni, bracia Rożek, bardzo śmieszni, mało powiedzieć śmieszni, oni są wręcz zabawni, tak zabawni, że pod koniec spektaklu boli mnie brzuch z kiszkami w jego wnętrzu, od wiecznego rechotania. Siedzę w cyrku do samego wieczora i do wieczora kulam się po widowni ze śmiechu i rechotu, patrząc na czerwone nosy, czapeczki na głowach, bufiaste spodnie braci Rożek i spadam na dno cyrkowe, słysząc ich piski i clownie pomruki. Z cyrku udaję się natychmiast do miejskiej opery, na spektakl pod nazwą „Halka”, utwór naszego zdolnego kompozytora, z imienia i nazwiska Stanisław Moniuszko, podobno znanego w kręgach, pod ksywką Stanmon, czyli Wielki Płacz. Na spektaklu płaczę w niebogłosy widząc i słysząc tę ludzką tragedię, te mokre warkocze, kierpce i spodnie z białego sukna, w kolorze żalu, rozpaczy, czyli łez, bo moje łzy są w białym, przezroczystym kolorze. Płacze tak głośno, że nie słyszę arii Jontka, ani śpiewu jodeł. Widownia słyszy tylko mój płacz, a wtedy głośno bije brawo, a jeszcze głośniej domaga się bisu, więc płaczę to coraz namiętniej, żarliwiej, rykliwiej. Płaczą do końca spektaklu, czyli do późnej nocy, kiedy udaję się w stronę sypialni, gdzie sny moje bywają na przemian wesołe i smutne, tak smutno, że kot mój Witold, pracuje nocami nade mną i wypełnia kartę statystyki, stawiając, raz kółko, a zaraz potem krzyżyk.
-Co oznacza kółko, a co oznacza krzyżyk, panie Dotkniętychorobą?
-Kółko oznacza śmiech, a krzyżyk oznacza płacz, tak umówiliśmy się z kotem Witoldem, panie doktorze.
-Ma pan rzeczywiście wielki problem, panie Smutnowesoły. Jestem doktorem od ludzkich ciał i ludzkich dusz, więc muszę panu pomóc za wszelką cenę, bo jak panu nie pomogę, to odbiorą mi lekarskie dyploma i honori skałda europejskich uniwersytetów. Mam propozycję, zapiszę panu tabletki na przedłużenie doby, z dwudziestu czterech godzin na trzydzieści sześć, żeby pan, kochany panie, miał jeszcze miejsce czas na stabilną normalność. Żeby pan, mój drogi panie, mógł być po prostu przez moment być poważny i mógł się choć chwilę wykąpać się na golasa w płytkim stawie, albo mieć czas na zjedzenie siekanego kotleta, czytając jednocześnie dzieła Hegla, lub Lenina. Żeby miał pan czas na odśpiewywanie hymnu narodowego na stojąco i mieć dodatkowo czas, by ledz w podłożu zdarzeń, paniekochany.
Pan doktor wypisał receptą zamaszystym piórem, postawił na niej pieczęć prostokątną, aż huknęło w całym gabinecie, wręczył ją w sposób wysoce lekarski panu Smutnowesołemu i rzekł głosem na wskroś naukowym- Proszę bardzo, życzę zdrowia, panie Dotchniętychorobą.
Pan Narazieniewpełnizdrowy ukłonił się nisko, receptę wsunął do wewnętrznej kieszeni marynarki wełnopodobnej i rechotnął śmiechem prze łzy w stronę pana doktora, następnie spoważniał i odparł
-Dziękuję bardzo panie doktorze, znawco ludzkich dusz i ciał, będę trzymał się pańskich wskazań i wypełnię należycie te moje trzydzieści sześć godzin, które staną się moimi pięcioma minutami. Nie zmarnuję ich na pewno.
Pan Dotchniętychorobąaterazpełennadziei oddalił się od lekarskiego gabineta w swoja nową przestrzeń i swój własny, ofiarowany czas. Oddalił się, obejrzał do tyłu, ale szybko odwrócił głowę z powrotem, przyspieszył kroku, bo zbliżała się dwudziesta piąta godzina jego doby.