Opowiadania:

Ludziska zawinęli suknie do kolan, wyzbyli się skarpetek podobuwniczych oraz trzewików sznurowadłem wiązanych. Wyzbyli się raz na zawsze, ruchem szerokim, by wstąpić w Wieczne Morze. Ludziska, a była ich spora gromada brodzili brzegiem morza majestatycznie, jak to czynią ludzie godni zamoczenia tych nóg, które są zwykle do kolan.
Tłum człowieczy, w ilości gromady, posunął się dalej w swych decyzjach większego oddalania od morskiego brzegu, więc zdjął swe suknie nawierzchnie, oraz bieliznę ciałową - spodnią, a zarazem osobistą i zamaszyście rozbijał falę za falą, która ukazywała im domieszkę grzywy morskiej, a zarazem kropelkowej.
Szli, szli przez morze na przełaj, wybierając brzeg do brzega i ostrość jego widzenia. Suknie, skarpety nogowe, bieliznę ciałową, falę wyrzucały na piaszczysty brzeg, a mokre na wskroś, wąchały ptaki lotne oraz psy i koty plażowe, o jasnej sierści. One wąchały, a oni szli i szli gromadnie, nieprzerwanie dalej.
Wieczne ludzie, w Wiecznym Morzu, a co kamyczek im stanie, to noga, a pławna flądra, to biodro nieobute. Biedne te ludzie bez osłon i skarpet, oj biedne, zatwirowane na zawsze, od brzega do brzega. Biedne ludzie i już.. A morze? Cóż morze, morze to jeno woda i flądra.