Opowiadania:
Postanowiłem zaimponować znajomym,
rodzinie, sąsiadom i władzom okręgowym, licząc po ciuchu na order, oraz
talon na rower. Przystąpiłem do usmażenia największego na świecie omleta,
jakiego jeszcze nie widziały ludzkie oczy. Omleta dzieła mego życia i ofiary
dla potrzebujących znalezionych na mapie głodu.
Powiat dostarczył mi powiatową ilość jajek kurzych, które usłyszawszy o
przewidywanym przedsięwzięciu wytężyły wszystkie swe członki, by znieść
ich największą ilość. Kura Obłożna podobno za jednym natężeniem zniosła
ich sto sześćdziesiąt sztuk za co została udekorowana w ichnim komitecie.
Korzystając z nieczynnego pieca gorzelnianego, jako że powiat przeszedł
na abstynentyzm postanowiłem, iż w tym właśnie piecu powstanie dzieło mego
życia.
Okolica zwiozła mleko, jako niezbędny składnik głośnego już w okolicy omleta.
Krowy z okolicznych pastwisk postarały się by ich wymiona wypełnił po brzegi
bialutki płyn, tak cenny dla rozwoju i podtrzymywania ludzkiego organizmu.
Naczelna krowa powiatu Młódka oddała sześćset litrów z jednego hektara i
otrzymała za to krowi medal.
Natomiast Wieliczka dostarczyła wagon soli, nie byle jakiej, bo zabytkowej,
którego to wagonu nie zdążył zjeść król Zygmunt Stary, gdyż zmarł przedwcześnie.
Tłuszcz ofiarowały miejscowe tłuściochy, które postanowiły schudnąć dla
wyższych racji i nadmiary swych kilogramów ofiarować na tak głośny, oraz
szacowny cel.
Wszystko było przygotowane, gorzelniane zbiorniki pełne jajek, kadzie mleka,
worki juchtowe - tłuszczu.
Błysnęła w mych dłoniach jasnym płomieniem zapałka produkcji Sianowskich
Zakładów Zapałczanych w Sianowie. Piec gorzelniany buchnął jasnym ogniem,
gdyż resztki spirytusu dodawały mu potencji.
Patelnię gorzelnianą do wyrobu wódki przypalanki ustawiłem na palenisku.
Wielką, żeliwną, przepastną, gdyż wódka przypalanka cieszyła się kiedyś
w okolicy dużym popytem.
Pasy transmisyjne służące ongiś do przewozu umytych butelek niosły na swym
grzbiecie w stronę patelni tysiące kurzych jajek. Nakręcacze nakrętek rozłupywały
jajka na połowę i wlewały w czeluść jajczaną. Rury wódczane polewały przedsięwzięcie
hektolitrami mleka. Sól, dar Muzeum Solnego zabytku klasy zero z Wieliczki,
posypywały łopaty wódczane, służące niegdyś do mieszania zacieru. Tłuszcz
dostarczany był przez kominy destylacyjne.
Zawartość patelni skwierczała smakowicie unosząc ponad gorzelnię zapachy
tak kulinarne, iż mieszkańcom powiatu zaczęło burczeć w brzuchach. Burczenie
to zmieniło się w jeden grzmot i huk oczekiwania. Dźwięki te powtarzały
dęby dębom powiatowym, bukom, buki.
Omlet był gotów.
Podjechała lokomotywa ciągnąc platformę z demobilu sporych rozmiarów. Dźwigi
podniosły z patelni gorzelnianej omlet mego życia, załadowały go na platformę,
lokomotywa zagwizdała, skład ruszył, ciągnąc za sobą zapach tak omletowy,
tak niebywały, aż ptaki zniżyły lot i ślinka pociekła im z dziobów, a drzewa
mocniej zazieleniły swe liście.
Skład z omletem wolno, by nie uronić żadnego kęsa udawał się w inne rejony,
a mieszkańcy mego powiatu stali zdziwieni, z rozdziawionymi usty, ręce beznadziejnie
spuściwszy po tułowiach. Stali zadziwieni i burczący. Żal mi ich było, ale
nasz region nie należy do najbiedniejszych i najgłodniejszych.
Cóż, takie jest życie, trzeba docierać tam, gdzie są największe potrzeby.
Władze powiatowe pewno będą miały do mnie żal, ale trudno. Order otrzymam
na wyższych szczeblach, a w Warszawie ordery są cięższe na dłuższych i bardziej
kolorowych wstęgach.