Opowiadania:

Mistrz w zjadaniu sałaty i chrupek cukrzanych rozsiadł się wygodnie na drewnianej ławce usytuowanej w śródmiejskim parku przynależnym do miasta średniej wielkości, na południowych stokach Rzeczypospolitej.
Pan Mistrz postawił obok siebie skrzynkę ze świeżą sałatą, ujął w dwa palce spory liść i z błogą miną począł zjadać go w sposób mistrzowski. Gdy kończył kolejny liść klaszcząc zębami dla dodania sobie i temu zjawisku większego mistrzostwa i pochwały zbliżyła się do niego Koza Maciejowa, wyjątkowo kozia, Kot Miejski wielbiciel sałaty i widoku mistrza, oraz Andy Warhol znany skandalista.
W skrzynce ustawionej obok Mistrza została połowa populacji sałacianej, gdy ta trójka dzielnych zjadaczy przystąpiła do wspólnego zjadactwa.
Mistrz ukazywał tajniki mielenia ozorem, składania pokłonów łodygom sałacianym, oraz bicia braw jako pochwały geniuszu konsumpcyjno - sałacianego.
Gdy ukazało się dno skrzynki po sałacie, Koza Maciejowa, Kot Miejski, oraz Andy Warhol siadłwszy w kucki wianuszkiem naprzeciw Mistrza przeżuwali wolno, rytmicznie zieloną sałatę ruszając żuchwami na boki i patrząc mistrzowi głęboko w oczy.
Mistrz w tym czasie rozerwał wielką torbę chrupek cukrzancyh i z niemniejszym mistrzostwem chrupał te specjały ustawiwszy torbę na kolanach, by mieć łatwy dostęp do tych łakoci.
Mistrz nad mistrze, każdy chrup, każdy ruch, mielenie wzrokiem, zanurzanie dłoni w topiel torbianą było tak profesjonalne, że zwrócił na siebie uwagę Andrzeja Motłoch syna Motłochowego, Okrągłą Muchę, oraz Oswalda X strzelca wyborowego.
Uczniowie chrupniani zanurzyli swe dłonie do papierowej torby i patrząc Mistrzowi głęboko w oczy chrupali, chrupali otwarci na wszelkie nowinki chrupstwa i kiwnięciami głowy chwalili Jego geniusz.
Ukazało się dno torbiane, Mistrz wstał z ławki drewnianej usytuowanej w parku pośrodku miasta średniej wielkości, na południowych stokach Rzeczypospolitej i ruszył przed siebie na północ.
Koło ławki parkowej wykonanej z drewna pozostała grupka entuzjastów zjadactwa i chrupstwa, z których jedni żuli rytmicznie żuchwami na boki, a inni chrupali żuchwami pionowo, góra, dół, góra, dół.
Chrupali, żuli, chrupali, żuli, a tymczasem nad miastem średniej wielkości podniósł się wiaterek, który nosił z sobą niedomieciony piasek i brud miejski. Wyszło zza chmur różowe słoneczko, a oni chrupali i żuli, chrupali i żuli.