Opowiadania:

Z Jurijem Wasiljewiczem S zakreśliliśmy wielkie koło na mapie.
-To będzie nasze, naszyńkie - podkreślił Jurij Wasiljewicz.
Drżeliśmy na całym ciele, ręce wisialy nad mapą jak jastrzębie i mlasklaiśmy z zachwytem, a Jurijowi ślina pociekła z kącika ust, oraz ogromna bańka nadmuchała mu się z wielkiego, chropowatego i chorowitego nosa. Zaczęliśmy gładzić mapę otwartymi i spoconymi dłońmi. Unosił się dźwięk bezwiednych pogwizdów, mlaskań gęstniejących, napastnych, nosowych i gardłowych zarazem. Jurij Wasiljewicz sapał astmatycznie.
- Armaty! - wrzasnął - Musimy zorganizować sprawne technicznie armaty, oraz karabiny z kulami i płaszcz - pałatki! Musimy postarać się o tanki i tankietki, by w sposób naturalny, bezaborcyjny rozmnożycć pięść pancerną.
- Zwołamy poborowych! Lud rosły i waleczny!
Jurij walił włochatą łapą o mapę, drugą czynił nieopisane gesty. Naruszał i tak już niespokojne przedbitewne powietrze. Zaczęło pachnieć prochem, a nad mapą tworzył się teatr wojny i pantomimy pełnej sukcesów. Z oczu biło mu nieodwołalne zwycięstwo.
Pochylił swój wielki łeb i ryczał, ryczał na całe gardło udając silniki bojowych samolotów i militarnych automobilów. Chwycił w dłoń kiełbasę i jak lufą armatnią wyznaczał kierunki natarcia.
Nad zachodnimi rubieżąmi pojawił się deszcz potu a marniutkich i cienkich włosów Jurija Wasiljewicza S. Ryczał i szalał. Patrzyłem na niego zachwycony i też zwycięski, lecz jednocześnie zaniepokojony o losy przyszłej Europy, gdyż on czerwony na całej swej wielkiej gębie coraz to zaczął spoglądać na szafę, gdzie leżał aparat do mierzenia ciśnienia.
Wkradł się we mnie niepokój o losy przyszłej Europy, że tak blisko jesteśmy dawnych porządków, dawnych racji. Pełen obaw dzwoniłem na pogotowie i w jeszcze większym niepokoju cuciłem zemdlałego Jurija. Gdy go wynoszono na noszach szepnął mi, iż niedługo zabawi w klinice po zaaplikowaniu odpowiednich zastrzyków żebym się nie martwił, gdyż wrócimy z powrotem do mapy. Jurij Wasiljewicz przywrócił mi optymizm. Kiedy mnie mijali usłyszałem, że cicho, cichutko mruczał jak bojowy samolot, to znów jak automobil do zadań specjalnych. Patrzyłem na jego dłonie, mógł to być obraz kliniczny choroby Parkinsona, albo w co bardziej wierzyłem reeptowanie karabinu wielostrzałowego. Za czas jakiś powrócimy znów do naszych planów i odzyskamy co nasze. Znów zabrzmi ta wzniosła pieśń, ktorą można śpiewać tylko na stojąco.