Opowiadania:
W pociągu przyspieszonym relacji
Radom - Zamość, tym popołudniowym, wyruszającym o godzinie siedemnasta czterdzieści
cztery, w przedziale klasy drugiej dla niepalących, siedziało kilkoro płci
obojga i unikało wzajemnych spojrzeń. Koła dudniły, krajobrazy przesuwały
się szybko, pachniało tak jak od lat pachną rodzime tabory kolejowe, a oni
siedzieli i milczeli. W kolejności, przy samym oknie z kierunkiem jazdy
siedziała Bożena Mozół ze zwartymi błyszczącymi kolanami, kobieta nie stara,
ale widać spracowana, z krzywymi ciemnymi i splecionymi dłońmi. Całe swe
życie poświęciła kruszeniu trezła. Dziś jechała do swego brata zamieszkałego
pod Zamościem, człeka godziwie wiekowego.
Obok Bożeny Mozół siedział milcząco Koł Choz w podniszczonym ciemnym garniturze,
był niegdyś człekiem znaczącym, zajmującym eksponowane stanowiska na szczeblach
gminnych, dzisiaj zajmujący się wynajmowaniem streśnych orboli wśród zapomnianych
mokradeł. Pan Koł Choz miał wysiąść w połowie trasy między Radomiem a Zamościem,
by odwiedzić swego brata Sow Choza. Obok pana Koła siedział pokornie pryszczaty
blondyn z mądrą książką w rękach, student bioscholastyki, Krzysio Wiesio.
Jechał do dalekiego Zamościa, by na miejscowym uniwersytecie imienia Jana
Zamojskiego zdać zaległy egzamin z proprestyki. Dalej, kawał baby w wieku
średnim, pani Ewa Moszna, cala okutana przykrytką. Patrzyła przed siebie
hardo, a usta miała jak otwór od skarbonki i myślała o pozostawionych w
domach kamiołach. Pani Ewa jechała do nikąd. Naprzeciw pani Bożeny Mozół
siedział tyłem do jazdy pan Miecio, swój chłop, przez całą drogę walący
się w kolano włochatą łapą i rechoczący bez przerwy do myśli swoich i współtowarzyszy.
Pan Miecio jechał pod Zamość zainstalować brytfannę. Obok Miecia siedział
jego syn Mieciuś wtórujący w rechocie i puszczający ze śmiechu nosem błękitne
bańki. Miecius jechał uczyć się pod Zamość instalatorstwa. Dalej obok Mieciusia
siedziała wdowa po Mędarzu, sama lekko mędarząca, pani Maślanicańska. Jako
ostatni przy pani Maślanicańskiej jechał do samego Zamościa pan Jan Kiś
stolarz wyuczony i pracujący w swoim popłatnym fachu.
Stałem naprzeciw przedziału odwrócony tyłem i obserwowałem ich wszystkich
w szybie, na tle przesuwającego się krajobrazu, lasów, łąk, migających wiązań
mostów i zastanawiałem się, że gdyby tak te nasze proste domowe kamioły
skruszyć dokładnie, to nabrałyby wymiaru trezła, a streśne orbole gdyby
tak nie wynajmować, lecz własnoręcznie samemu podtrzymać nimi brytfannę,
która przed zainstalowaniem byłaby przepięknie wyheblowania i wypolerowana
przez dzielnego stolarza pana Jana Kisia, a to wszystko już gotowe nasz
biedny student bioscholastyki Krzysio Wiesio zaniósłby przed gremium surowych
profesorów uniwersytetu imienia Jana Zamojskiego, postawił na dębowej solidnej
katedrze, to z miejsca zdałby egzamin z proprestyki, mimo iż nic nie potrafiłby
powiedzieć na temat kamiołów orbolnych związanych organicznie z trezłem
w wypolerowanej brytfannie, ani na temat samej proprestyki.