Opowiadania:
Właściciel eleganckiego butiku
z garderobą mieszaną obniżył ceny by upokorzyć kupujących.
Na wszystkich paltotach, szmizjerkach, niewymownych, sukniach balowych plakietki
z cenami poprzyczepiał na samym dole odzienia kupnego, by klienci musieli
się schylać wchodząc do eleganckiego butiku pod nazwą "Per la Cheze",
butiku o egzotycznie zachodniej nazwie, która przypadła do gustu pana Czesia.
Pan Czesio Wagon stał w głębi eleganckiego sklepu wyprostowany, z wydętymi
wargi, ramionami splecionymi na piersiach i witał skinięciem głowy klientów,
którzy już od samego progu wchodzili do tego ekskluzywnego sklepu na czworaka,
gdyż przy samych drzwiach wisiała garsonka obła z bardzo niską ceną, najniższą.
Do butiku "Per la Cheze" wczołgiwali się różni ewentualni nabywcy.
Żony, czasem z mężami piastującymi stanowiska mężów stanu, podlotki w nieskromnych
spódniczkach mini, jurni młodzieńcy z pikantnymi tatuażami na ramionach
- łysi i groźni. Do eleganckiego sklepu pana Czesia wczołgiwali się emerytowani
czołgiści, jako że renta wojskowa pieści pancernej pozwalała im na daleko
posunięte luksusy. Sklep odwiedzali w pozycji horyzontalnej miejscowi mędarzyści.
Pan Wagon stał i puszył się, wykrzywiał tułów, wydymał dolną wargę jak wielki
Duce, bębnił paluchami tłustymi po czym się tylko dało, po falsyfikacie
zegarka firmy Rolex, po pierścieniu rodowym odkupionym od zdesperowanego
starca o pięknych regularnych rysach. Pan Czesław Wagon mlaskał, pomrukiwał,
kleszczył wzrokiem wchodzących. Na pytania zadawane przez mężów stanu i
ich żony zawijał odpowiedź gestem mamli, czasem wskazywał zapytany asortyment,
nabierał dużo powietrza do płuc, by westchnieniem wydłużyć odpowiedź lakoniczną.
Pan Wagon walił podlotki w mini spódniczkach z całej siły w goły zadek,
tak że biedne dziewuszki poślizgiem, na kolanach znajdywały się z powrotem
na bruku rozglądając się za riwanolem, jodyną i bandażem.
Na emerytowanych czołgistów wrzeszczał hukiem armatnim, otwierając swe mięsiste
usta na kaliber czterdzieści cztery, nogą pokazując cel u samego dołu paltota.
Z mandarzystami obchodził się ostrożnie, gdyż nie posiadając matury nie
przerabiał nigdy mandarza w rozdziale siódmym, księgi jedenastej i nic o
nich nie wiedział.
Łysi tatuażańcy traktowani byli jak mężowie stanu, a może z trochę większym
szacunkiem.
Nigdy nie odwiedzałem butiku pana Wagona, gdyż znałem go kiedyś z giełdy
warzywnej, gdzie siedział na skrzynkach buraków którymi handlował i po każdym
posiłku flaków z miseczki jednorazowej niemiłosiernie bekał, tak głośno
i szwednie, aż z sąsiedniego stoiska spadały papierosy z przemytu.
Papierosy spadały, a on bekał, bekał i burczał z różnych miejsc....