Opowiadania:
Barakowóz pełen waciakowej braci
grzmiał na całą okolicę gardłami pełnymi pieśni Moniuszki, Kosmacza i muzyką
znanych klasyków światowych. Ziemia dudniła od skocznych kujawiaków i mazurów,
oraz nokturnu dawsów. Uciecha niebywała, gdyż Kostek obchodził imieniny, lub
oblewał dobrą wiadomość. Tego już w tym momencie nie pamiętał, tak był zarówno
on, jak i jego kompani odurzeni smakiem diablotek, napoleonek, herbatą kwiatową,
sokiem z aronii, oraz muzyką i pieśniami szacownych klasyków, jak też tańcem
którego choreografię ustawiał naprędce Mundek Z. Noc na osiedlu rozedrgała
się przez fetę barakowozową, która powstała spontanicznie.
W poszczególnych oknach szacownego osiedla zapaliły się światła. - Spokój!!
Uciszyć muzykę!!! Zamknąć gardła tym śpiewakom!! Niedelikatne epitety padały
w środku nocy od strony budzącego się osiedla. Krzyk mieszkańców mieszał się
z rykiem obudzonych raptem osesków i jękiem wyrwanych ze snu schizofreników,
starców chorych na demencję, mężczyzn wiekiem dojrzałym, którzy rankiem udawali
się na pierwszą zmianę, oraz tych którzy odsypiali zmianę trzecią.
Zjawił się radiowóz policyjny z dwoma mundurowymi, starszym aspirantem Okrzejem
Mundialem i Brazdsceńskim, nota bene wysokim blondynem, blondyństwo swe szczelnie
przykrywającym czapką służbową. Zjawił się szereg niedospanych i rozjuszonych
mieszkańców osiedla. Aspirant Mundial spisywał w notatniku służbowym fakty
i domniemania karygodnego zajścia, a Zuzanna Podniebna wyrwawszy się z tłumu
rozjuszeńców obrzuciła stojącego najbliżej Mundka stekiem epitetów, wśród
których padały też brzydkie i niecenzuralne słowa i z tego powodu Mundkowi
zaczęły uszy więdnąć nie za żarty. Biedny Mundek wycofał się pokornie do barakowozu
przytrzymując wiszące suche, zwiędnięte uszy i rozpłakał się jak dziecko,
aż Kostkowi, który podążył za nim serce krajało się niebotycznie i gładził
troskliwie biedą czuprynkę Mundka, pierwej zdjąwszy z jego głowy czapkę uszatkę.
Dolał mu soku z aronii, ten wypił jednym haustem i poprawił drugą szklaneczką,
zagryzł diablotką i jako tako się uspokoił, tylko biedakowi uszy bezkształtnie
opadały na poły waciaka.
Kostek dla pocieszenia biednego Mundka znów włączył radiomagnetofon firmy
Panascanik i szturchnąwszy go łokciem w bok mruknął - no, ... Mundek ... no...
Z radiomagnetofonu popłynęły znów na całą okolicę dźwięki marszu Mendelsona.
Mieszkańcy obudzonego przed chwilą osiedla spojrzeli na siebie, uciszył się
gwar i przekrzyki, dzieci przy piersiach troskliwych mam zawiesiły mamlanie,
schizofrenicy przez moment przestali frennie schizować, pracownicy trzeciej
zmiany poprawili berety na podkoszulkach i na moment przerwali wydalanie kwaśnego
potu. Liczna gromada zamarła obserwując jak aspirant Okrzej Mundial ujął dłoń
Zuzanny Podniebnej i cały w pokłonach i wywijasach powabnie poprowadził ją,
już uspokojoną tworząc pierwszą parę Marszowo - Mendelsonową. Za nimi ustawił
się szereg petentów tanecznych. Jako druga para posuwiście do przodu ruszyli
sierżant Brazdsceński wraz z Kornwalią,ów wysoki blondyn zaczapczony służbowym
nakryciem głowy, dalej dement prowadzony przez trzeciozmianistę pana Rwa Kulszowego,
Głupi Jasiek z klockiem Lego, potem dwa waciaki mocno splecione kościstymi
dłońmi, baba z dziadem, noworodek z zimorodkiem, omlet z kozą, niedojedzona
grochówka z maturzystą i jeszcze wielu, wielu. Rytmiczny wąż, melodyjny w
ruchach zajął przestrzeń aż do jaśniejącego widnokręgu. Koniec węża zamykał
Kostek z biednym Mundkiem, którego suche i głuche przez wyschnięcie uszy dyndały
bezwładnie podczas mendelsonowego i tanecznego posuwu.
Muzyka coraz to dalej i dalej, pokłony, wywijasy, posuw nóg, spleszczenia
dłoni i ten wąż oddalający się od opuszczonego barakowozu i osamotnionego
osiedla, wszystko to zaczęło mieć niezaprzeczalny smak misji. Byli coraz to
odleglej i odleglej, wąż wił się, falował, znikał wśród wąwozów, by znów ukazać
się na wzniesieniach, coraz dalszy, coraz chudszy, perspektywienny.
Noga do nogi, but do bambosza, dłonie wzniesione, by płynnie opaść, rozkołysane
tułowia, wzajemne ukłony. Idą i idą szukając grobu Mendelsona, by złożyć bukiet
polnych kwiatów znalezionych po drodze.
Biedne moje ludzie, czemuś Kostku nie włączył Panascaniku z Moniuszką, to
i w tańcu byłoby cieplej, szwojszczej w ten zimny poranek i łatwiej trafić
do grobu słynnego Stanisława w drucianych okularkach.