Opowiadania:


Nagle, przenagle, nie wiem dlaczego tak radykalnie, pojawił się na skraju krajobrazowego lasu markiz de Wolaj w żabim stroju oraz Krzyś Motłak w barchanie od stóp do gór.
- Siema - Rzekł markiz i otworzył oko, które spojrzało na Krzycha w sposób szczególny i międzynarodowy.
Motłak położył swą prawą dłoń na piersiach, ukłonił się cały w ansaladzie nóg i tułowia i wydobył głos, który potoczył się z otworu do tego przeznaczonego.
- Bą żur mą szer.
Motłak ukłonił się i nieprzyjemnym, koźlim wzrokiem spojrzał na markiza.
- Cóż sprowadziło cię z dalekiej Francji, namiętnie pachnącej serem i tabaką nicejską, w okolice lasu nakielskiego.
Tak jak Motłak pytał uprzejmie, a nieuprzejmie patrzył, tak markiz spojrzał arystokratycznie na Motłaka i odburknął międzygłosowo.
- Słowo na "g" cię obchodzi Motłaku jeden.
Spojrzał, spojrzał, poprawił żabi strój i bardziej pozostał na skraju lasu, na nogach, na uszach, w umyśle i tak stał, stał cały w pąsadzie. Motłak wtedy zwołał magistry leśne, oraz zaprzyjaźnionych leśnych chłopów, którym oznajmił głośno i koźlo:
- Patrzcie, ach patrzcież panowie, to takie Francuzy i Niemcy przyjeżdżajo do naszej żyznej ojczyzny, by wykupić nas za grosze jedne. Chco kupić i kupczyć , łazić, załazić. Chco braźdźić i motać, zakładać, przekładać. To take wisze Francuzy i Niemcy, nie tak maluczkie jak my. One pozory majo zawadne i ciepłe, one so obłe i miękkie, ale pyskate.
- Ot samo, samo. Odrzekli chłopi leśni i leśne magistry. Motłak pąsowiał na głos cały, magistry i chłopy kreszczyły zębami, a markiz pozostawał w pąsadzie jak pierwej i znikł tak nagle jak się pojawił. Na skraju krajobrazowego lasu pozostali Krzyś Motłak oraz magistry i chłopy leśne do czasu, aż zapadł zmrok i zrobiło się zimno, więc musiałem zarzucić bążurkę na chude me ramiona.