Czwartkowego
poranka Oleś dostał kieszonkowe, wielkości wprost proporcjonalnej do pojemności
olesiowej kieszeni u spodni.
Musiał przywdziać szelki ojcowskie, by spodnie nie opadły mu od ciężaru
kieszonkowego na przystanku autobusowym. Na tym przystanku oczekuje zwykle
wianuszek ludzi i ludzisk, a wtedy wstyd byłby gotowy i ogólny śmiech z
olesiowych kalesonów i nie wiadomo czy ciężar tego wstydu Oleś mógłby tak
łatwo udźwignąć na swych wątłych barkach.
Mimo tych trudności Oleś uwielbiał czwartki, które niosły mu możliwość spełnienia
rozlicznych zachcianek, przeróżnych zachcian i zachciancianów. Uszelczony
Oleś dźwigał dziś w kieszeni czwartkowe kieszonkowe i bacznie rozglądał
się za ciekawa zachcianką a znalazł ją bardzo szybko, bo u zbiegu ulic Walecznych
i Mniejwalcznychleczwwalceskutecznych. Zachcianka była taka jakiej długo
poszukiwał, a była dostojna i w swym dostojeństwie lekko frywolna, ale tylko
lekko, tyle ile trzeba, by nie gubić dostojeństwa. Zbudowana była z tkanki
biologicznej za pomocą atomów powiązanych kradłem, z jądrem w środku, umieszczonym
w centrum wiązadła. Błyszczała w słońcu niby laureat, gdyż była starannie
wysmarowana kremem Nivea, tym z wyższej półki. Oleś zapłacił za zachciankę
kieszonkowym, aż spodnie stały się lekkie, więc szelki rozluźniły swe zapięcie,
a dłonie olesiowe chwyciły czwartkowy zakup i zawyły w swym szczęściu chudymi
palcami.
- Witaj zachcianko. Witam cię niebywale i bajecznie. Oczekuję spełnień do
następnego czwartku, a witać cię będę przez kilka dni. Przez te kilka dni
do zatracenia, aż powitam zachcianę, z którą zwiążę się na jakiś czas, aż
czwartkowe kieszonkowe pozwoli mi sięgnąć po zachciancianę.
- Witam was wszystkie, tak zawile takie same, a tak odległe, bo od czwartku
do czwartku. Witam was wszystkie czołem i dłonią a na imię mi Oleś.