Wieśniacy
pełni kości na dłoniach i szczeciniastych wąsów pod żyznymi nosami zasiedli
przy wiejskim stole ciosanym, by ustalić raz na zawsze zmianę swego krajobrazu,
tego w bliższym i dalszym zasięgu chłopskiego wzroku. Krajobrazu pełnego
odlin i wędlin, na drzewa bardziej godne rolniczego oka, takie jak włościańskie
brzozy aksamitne, mastorne, o kolorze ojczyźnianych liści. Postanowili zamienić
pastwiska przydrożne na pastwiska naddrożne, może trochę droższe w eksploatacji,
ale za to bardziej widoczne dla włościanina, bo na wysokości jego wzroku.
Samorząd wieśniaczy podjął decyzje o zmianie okolicznych lasów mieszanych
na mieszankę tabaczną usypaną w padlinach poleśnych, by mieć w zasięgu ręki
takową i czerpać całymi garściami tę pożywkę dla ciągłego użyźniania swych
mięsistych nosów.
Zakolec chlebowy, który zalęgł się u skraju drogi postanowili w sposób przemyślny
przerobić na zapasowe chałupy dla zbłąkanych wędrowców i kapryśnych owiec,
by mogły swobodnie kaprysić, z dala od czujnych oczu wiecznie podejrzliwych
pasterzy i pasterek.
Kościści wieśniacy zmieniali i zmieniali dzień cały i noc całą bez ustanku,
bez czasu na oddech, bułkę z czosnkiem i wydech tego czosnku w przestrzeń
wieśniaczą. Zmieniali wśród krzyku własnego i krzyku żurawi przychałupnych.
Zmieniali na wzajem i każdy z osobna, ciesząc się tym wszystkimi zmianami
jak dzieci wieśniacze i chleby wioskowe. Zmieniali, zmieniali, aż zmienili
wszystko co tylko trzeba było zmienić i tak jak to uczynili, tak wstali
od stołu ciosanego i razem udali się w przestrzeń wioskową całkiem już inną
niż była dotąd. Ukościeni chłopi z nosami wąsatymi, pełnymi oczekiwań na
tabakę mieszaną szli krokiem równym przez wieś nową i wesołą nową swą nowością
a też trochę dumną. Szli, szli, szli...