Opowiadania:

Sześć na Dziewięć, aparat fotograficzny, dosyć profesjonalny, stał na półce i wysunąwszy swój długi nos z futerału wywąchiwał namiętnie czy pan Felo może dzisiaj będzie przygotowywał grochówkę na obiad. Grochówka dla Sześć na Dziewięć, właśnie ta, na wonnym boczku i janowym grochu, właśnie ta, szczególnie nasycała brzuszek Sześć na Dziewięć, po której to spożyciu uwieczniał na swej niezmiernie czułej błonie wizerunek królowej Honolulu jak całuje się na lotnisku z prezydentem Rzeczypospolitej. Notował kota cudem uratowanego przez łańcuszek dobrej woli i solidarność ludzką kwiaty polne w mieście, Zosię która dmucha, skończoność kosmosu, komsomolca z Krasnojarska, oraz Wannę. Zawsze jak świat światem, grochówka, ale ta, ta jedyna, była motorem i uskrzydleniem dla Sześć na Dziewięć. Właśnie ta zupa, gęsta, wonna, z zielem angielskim, pachnąca na całą kamienicę czynszową bardziej niż farba olejna i wyprane pieluchy dawała siłę i polot, za co Sześć na Dziewięć był jej wdzięczny i pośrednio słał ukłony Felowi. Sześć na Dziewięć wysunął nos z futerału i poczuł symfonię grochową. Rozszerzył bardziej swój kąt, naciągnął migawkę, uczulił błonę i czekał. Tak, czekał, aż rozswędział mu się korpus, rozswędział tym świądem jaki pamiętał od dawna, że oto przyjdzie rozszaleć się raz jeszcze i znów rozśpiewać na całą długość tubusa. Sześć na Dziewięć, przyszły twe dni, twoje pięć minut, grochówka ci to mówi...