Opowiadania:

Plaże nadmorskie i stykające się z nimi morza, oraz oceany są sztucznym, dziwacznym tworem na siłę dobranym dla wygody i kaprysu wiecznie niezadowolonych wczasowiczów. Potrzeba wystawienia swej fizjonomii na widok promieni słonecznych, a potem moczenie wczasowych nóg w słonej wodzie zapoczątkowała się już dawno, dawno temu, jeszcze za czasów homolitu, czyli obudzenia się świadomości neandertalczyka naczelnego, który wpadł na pomysł iż po obudzeniu ognia, oraz spędzeniu prehistorycznych owiec mamucich na rozległe pastwiska trzeba w wymyślny sposób wypocząć. Świadomość tę budowały całe pokolenia wraz z Karolinami, Henrykieltami, Ottonami i Piastami Pierwszymi. Myślenie to nieobce było Sułtanom zmęczonym przerostem populacji niewolniczej na jedną parę rąk oraz jeden brzuch, hanom dźwigającym na zbolałych plecach jurty skórzane, nieobce Waleniom, Sandałom, Babikom i Nunczakom. Historia ludzkości marzyła o słonej wodzie, przyjaznym piachu, więc historyczne łopaty przemieniły ziemskie pustynie w bajora. Naturalne barwniki zmieniały żyzny czarnoziem na kolor wczasowy. Tysiące zmęczonych pleców dźwigały piach nad akweny wodne, ręce skonane od pracy przemieszczały zbiorniki wodne do bezkresnych pustyń. Wszystko to działo się ku zdziwieniu ptactwa lotnego i zwierzyny ozdobnej z łowną.
Oj Józiu, Józiu, zanudzam cię tymi pokrętnymi wywodami zamiast powiedzieć ci wprost, że plaże nadmorskie są sztucznym tworem rozkapryszonych wczasowiczów. Józiu, czy ty mnie słyszy? Zwróć oczy w moją stronę i bystrzej spójrz na mnie.