Opowiadania:

Kawaler z zawodu i zamiłowania, ale to nie ważne, pan Kokos Palme, zwany Jasiem Owockiem w pewnym momencie postanowił zbawić ludzkość.
Jaś Owocek zaczął zbawiać nonszalancko, bez specjalnego zamachu ręką, między zdaniami, ze zblazowaną miną, gdyż był człowiekiem, któremu wszystko przychodziło łatwo.
Ludzkość oniemiała kiedy się zorientowała co się z nią dzieje, lecz pozostawała zadowolona tylko do połowy, gdyż do tej właśnie połowy była zbawiana nonszalancją Kokosa Palme, zwanego Jasiem Owockiem. Słusznie więc zaczęła rozglądać się za następnym nonszalantem, który zbawiłby ich drugą połowę.
Krzysio Omiecio, najbardziej reprezentatywny przedstawiciel ludzkości zabrał głos podczas wiecu, jaki sobie ludzkość zwołała na polach równinnych.
- Ludzkości, nie znalazł się nikt kto mógłby zbawić nas w całości, ktoś kto dzieła swego nie potrafiłby doprowadzić do końca, wobec faktu że nie zgłosił się żaden precyzyjniaszek i odpowiedzialniaszek, człek znający się na solidnej robocie, charakternik i zorganizowannik, wobec powyższego, iż Kokos Palme zwany Jasiem Owockiem zbawił nas tylko do połowy przez swą nonszalancje i zbytnią powierzchowność tworzenia, proponuję wybrać jeszcze jednego nonszalanta który zbawi naszą drugą połowę. Proponuję... Kandydaturą mą jest pan Witer Odłąk, człek równie zblazowany.
Witerze Odłąk, wystąp przed szeregi ludzkości i wypowiedz się przed nami.
Przed szereg ludzkości, jaka zebrała się na polach równinnych wystąpił Witer Odłąk i rzekł z lekka znudzonym głosem.
- Ludzkości, oraz ty Krzysiu Omieciu, ja jako kawaler z zamiłowania i również z zawodu uważam, iż czas mi pozwoli na to, że zbawię waszą drugą połowę nonszalancko, bez specjalnego zamachu ręką, między zdaniami, ze zblazowaną miną, gdyż wszystko przychodzi mi z wielką łatwością.
Witer niedbale machnął głową w dół wykonują niby pokłon i zabrał się od razu do roboty, korzystając że ludzkość miał zebraną do kupy na polach równinnych.
Odłąk w mgnieniu oka wydobył z ludzkości tę drugą, nie zbawioną połowę, zazdrużył ją zamaszyście, oblekł, zmandrożył od niechcenia przyglądając się żurawiom odlatującym z pól równinnych. Uzbroił ją w zbawienne racje dłonią, czołem, oraz orłem wydobytym do tej czynności z gniazda i beznamiętnie postawił na polach. Odwrócł się na pięcie i ruszył w swoją stronę. Zbawiona do końca ludzkość rozeszła się do swych domostw, gdyż zbliżała się pora obiadu.