Tego
przepięknego, wrześniowego poranka pan Jan Mociumpan stał na ganku swego
domostwa wielce niezadowolony.
- Witam Janie Mociumpanie, co dziś jadłeś na śniadanie? spytał pana Jana
miejscowy obłudnik i prześmiewca o imieniu Oleś. Spytał obłudnie, gdyż wiedział
że pan Jan Mociumpan jest ubogi i nie stać go na śniadanie, więc z tego
też powodu prześmiewcze zarechotał z całej siły. Rechot Olesia był tak potężny,
że obudził stadko żab, które zarechotało mu do wtóru. Do ogólnego rechotu
dołączyły niedźwiedzie z miejscowego zagajnika, pani Ola z paniczem, młot
kowalski, sprośna przedszkolanka, oraz pakiet ustaw miejskich.
Wszyscy jednym chórem rechotali ze śmiechu z pana Mociumpana, śmiali się
z jego pustego żołądka i pustych kieszeni, tak że pan Jan oniemiał ze zdziwienia
iż żył w tak okrutnym środowisku. Oniemiał, aż miał, więc sięgnął do tajnej
kieszonki po tajne środki płatnicze i udał się do gospody na śniadanie,
gdzie zamówił jajecznicę spoczywającą na boczku, chleb pszenny z masłem
pełnotłustym, oraz wywar z chińskiej herbaty, które spożywał smakowicie,
a zdumieni niewdzięcznicy oglądali go przez grubą szybę. Oglądali, zdumiewali
się, podziwiali go, mlaskali do wtóru, aż szczęki im opadły na bruk, pomieszały
się, tak że nikt nie potrafił odróżnić swojej własności. Do dzisiaj panicz,
syn pani Oli chodzi ze szczęką pakietu ustaw miejskich, a Oleś żuje jadło
szczęką sprośnej przedszkolanki, natomiast zagajnikowe niedźwiedzie podejrzewają
stadko żab iż zują jadło podwójnymi niedźwiedzio-żabimi zębami, a same przez
to muszą udać się do ortodonty i protetyka.
Pan Jan Mociumpan od dzisiaj codziennie spożywa śniadanie i zaśmiewa się
z całej okolicy donośnym Janowym głosem.