Opowiadania:

Zenon Zanoc Obrzeźnik, tak go nazwijmy, jako ze chodził obrzeżami życia toczącego się wokoło spraw codziennych, pryncypialnych i wszelkich. Po prostu samotnik, taki zwykły obrzeźnik jakich znamy na naszych osiedlach, albo wśród ciasno skupionych familioków.
Zenon Zanoc postawił założyć sektę i stać się jej guru, gdyż odnalazł nareszcie Boga. Bogiem Zenona Zanoca objawił się kot sąsiadki Marzeny d'Artagnan, podobno Francuzki z pochodzenia, której dziadowie przybyli na daleki Śląsk za chlebem, ostali się i pokochali tą malowniczą i przepiękną krainę. Kot Marzeny d'Artagnan o imieniu Miecio, stary weteran sierściowej architektury, z bielmem na lewym oku, jako oczywisty wynik kocio- podwórkowych sprzeczek, został przezwany przez niektórych familiodczoków komuchem, gdyż miał lewicowe poglądy. Nafaszerowany on był różnymi wywarami znanymi tym, którzy mają rozciągnięte swetry i rozszerzone źrenice, oraz pachną butaprenem. Świecił całym swym ciałem i sierścią, jak zorza polarna.
Zenon Zanoc usytuował koci ołtarz pośrodku kuchni, przykrył wytartą ceratą w wypłowiały rzucik, gdzie stały talerze z niedojedzonym rosołem i brudnymi, cynowymi, lepkimi łyżkami. Takim jakim jawił się ołtarz nowego boga, przed którym wielu, tylu ilu zmieściło się w mrocznej kuchni leżało plackiem na podłodze, czasem jedne na drugich, bez względu na płeć. Wszyscy leżeli warstwami, gdyż kuchnia Zenona Zanoca była familiadzko -ciupusieńka. Między wiernymi, a kocim ołtarzem stał Zenon przywdziany w pomarańczową breuchlowską kamizelkę szwagra, który pracował przy konserwacji szyn tramwajowych i używał jej jako służbowego nakrycia ochronnego. Zenon nosił tę kamizelkę jako rytualny ornat i nawracał, nawracał, lub utwierdzał wierzących w kocim sacrum. Tłumaczył, chrypiał, głos podnosił, zniżał, zawieszał go jak jastrząb, by za chwilę tunbalnąć, że Miecio nakazuje nam strojenie wiolonczeli na kolor czerwony, by odwrócić odgłos mlaskania innych istot pogrążonych w grzechu.
Miecio ostrzega przed przybyciem Mruczusia od Barciaków, gdyż wtedy zatrzęsą się familioki i posypie się tynk na grzeszne głowy niewierców. Ostaną się tylko ci z czerwonymi wstążkami w klapach wełnopodobnych marynarek.
- Błagajcie Miecia, pokłońcie się Mieciowi, tylko Miecio otworzy wam oczy i serca! Mówi to w momencie gdy Miecio siedzi na kuchennym stole oparty na luźnych niepewnych łapach, ze wzrokiem mętnym od nadmiaru butaprenu i patrzy na wyznawców, patrzy błędnie, jak stary opój.
- Otwórzcie bracia swe serca, wasze dusze zamotane przez Wazon co wisi w waszych sercach mamlańczo zbladły. Otwórzcie oczy i wierzcie. W wierze jednoczcie się . Padnijcie na kolana. Familiodczoki wszystkich dzielnic łączcie się! Czeka was znowu lepsze jutro!
Zmiętoszony tłum jeszcze bardziej wcisnął się w wytartą z farby sosnową podłogę i wierzył, jednoczył się, ubóstwiał Miecia i Zenona Zanoca zwanego Obrzeźnikiem.

Może poszukam cię , znajdę twe miasto, wasze familioki, znajdę cię Zenonie Zanocu i stanę przed Mieciem i padnę na kolana przed Nim. Może uda mi się zgarnąć gromadkę, która wspólnie ze mną pokłoni się Mieciowi, kotu starej panny d'Artagnan.
Postanowiłem to wczoraj gdy obserwowałem pijanego kota z pijanym Wacławem K. Jak szeptali sobie do uszu coś o Leninie, jak wspominali dawne dobre czasy i doili denaturat pod mostem Kerbedzia Stanisława, słynnego konstruktora mostów stalowych, a zarazem generała - majora wojsk inżynieryjnych, członka Petersburskiej Akademii Nauk. Specjalisty od wytrzymałości połączeń nitowych. Twórcy mostu na Newie w Petersburgu, czyli w Leningradzie, oraz jak wspomniałem na naszej kochanej Wiśle, mostu Kerbedzia pod którym Wacio K ze swym kotem wydoili całą butelkę denaturatu.