Opowiadania:
Muzyka rozbrzmiewała od ucha,
na całe gardło, kreszcząc i kaklusząc nieomotanie, aż na naszych uszach
wyrosły niezapominajki i zawilce. Wyrosły w ciągu jednej melodii i rosnąc
w oczach łaskotały tak niemiłosiernie, że każdy z nas zmuszony był drapać
się po nich podczas słuchania kreszczy i kakluszy. Słuchałem jej z Benkiem
Z, który wciąż drapał się pomiędzy delikatnymi ładyżkami, żeby nie uronić
żadnej melodii i żadnego kreszcza. Słuchał, słuchał i wciąż uważnie drapał
się, by wrócić do swoich leży pełen muzyki i cały w kwiatach, zadziwiając
Zochę, Mieta, kościstego ojca, kościstą matkę i kota Wacława.
Ja wyrwałem kwiatki od razu po ustaniu muzyki, by uszy nie swędziały, no
bo jak można znieść taki świąd, a bukiecik postanowiłem sprzedać pod kościołem
i mieć na piwo, gdyż suszy od tej namolnej muzyki.