Opowiadania:

Ciocia Miecia zawadiacko uniosła brew, jednocześnie kokieteryjnie opuściła oko niżej linii nosa, wydęła nad miarę policzek, wydęła tak mocno, aż stał się przezroczysty ukazując niedbały garnitur zębów. Opuściła tułów z głową na wysokość pasa i tak szarmancko mnie przywitała.
- Witam cię siostrzeńcu cioci Mieci, witam niebywale, pełna chwalb dla twej nieskończoności.
Rzeczywiście niewiadomym jest mój początek i kompletnie nie jestem zaznajomiony jak wygląda me zakończenie. Widziałem niegdyś mój fragment w Kłodzku podczas uroczystości świeckich, by za niecałe kilka dni ujrzeć własne ucho w Zamościu, a dusza moja połączyła się ze mną za pomocą telefonii komórkowej z odległej Besarabii, coś głośno wykrzykując obraźliwie, choć znałem ją jako duszyczkę pełną ciepła i kwiecistej roślinności.
Jestem nieskończonością, a ciocia Miecia jest jaka jest i rozumiemy się niebywale, jak koń rozumie psa, a gremium sejmowe rozumie przymrozek. Ciocia darzy mnie szacunkiem i podkreśla to przy każdej nadarzającej się okazji, ja natomiast opowiadam o cioci Mieci w środkach masowego przekazu, że jest osobą godną odbierać ukłony znawców ciociowości.
Koń zawsze będzie lizał psa po pysku, a sejm zwykle ustala pakiety ustaw przymrozkowych w pierwszej kolejności. Świat i jego meandry są proste, zrozumiałe, a nam żyje się coraz lepiej.