Opowiadania:
Stanąłem przed lustrem, żeby wnikliwie przyjrzeć się sobie, nim to lustro opuszczę. Postanowiłem dokładnie przeliczyć ilość moich oczu. Wyliczyłem dwie sztuki, w formie schowanych pod skóra gałek. Okazało się, że nos mam jeden, z dwoma dziwnymi otworami, a intuicja podpowiada mi, że otwory te przeznaczone są do kataroujścia. Pod samym nosem spostrzegłem ruchomy otwór wypełniony nie do końca białymi sterczynkami. Otwór ten brzegami zamknięty jest dwoma poduchami w kolorze ciałopodobnym. Do czego potrzebny mi jest ten ruchomy otwór? Przypuszczam, że do wypowiedzenia brzydkiego słowa „dupa”. Patrzę nieco wyżej, i cóż widzę? Po bokach mej okrągłej głowy spostrzegam dwie cieliste muszle, w kształcie ruskich pierogów. A wyżej? Wyżej na półkolistym kształcie mej czaszki spostrzegam przyczepione, w formie zakotwiczenia, cieniutkie niteczki w niewielkiej ilości. Nitki te czaszka określa, że są to włosy ludzkie, więc je liczę. Doliczyłem się siedemnastu sztuk, a osiemnasta sztuka jako nie przyczepiona zsunęła się na moich oczach z półokrągłej czaszki. Przyglądam się jeszcze wnikliwiej mojej twarzy w poszukiwaniu dodatkowych urządzeń osobniczych i nie znajduję nic szczególnego poza niezliczoną ilością wągrów z węgrami, i pypci i parchów, więc oczy przymykam za pomocą powiek w kształcie cieniutkich miseczek wykonanych misternie z ciała, odwracam się na pięcie i udaję się w stronę miasta.
Wychodzę na miasto, żeby sprawdzić inne twarze, żeby wiedzieć czym jestem ja, a jacy są oni, gdyż przyznaję, że jestem zadziwiony tym co zobaczyłem w moim lustrze. Niestety miasto zastałem puste, bo trafiłem akurat na porę lunchu. Dookoła puste ulice, gdyż wszyscy mieszkańcy miasta siedzieli akurat nad kotletami siekanymi z groszkiem i cebulami w dłoniach. Wybiorę się na miasto jutro, lub po jutrze, zaraz po tym, jak założę na moje nogi, nowe, wiśniowe buty.