Opowiadania:
Siedzisz naprzeciwko mnie i słuchasz co do ciebie mówię. Ja mówię co puknie w mej głowie i na język przyniesie, a ty, a ty wciąż słuchasz i nie sądzę byś zrozumiał co do ciebie mówię.
Pokazuję ci obraz uznanego malarza, a jednocześnie naszego wspólnego kolegi. Oglądamy dbałość materii, wykwintność ornamentyki. Pokazuję ci, że zakradła się konfekcja, a zakradła się przez jego zajadły kabotynizm i wiarę w siebie i subiektywną znajomość świata i zdarzeń, obojętne czy rzeczywistych, czy zapożyczonych z nikąd. Oglądany obraz, który notuje chwilę, ale tę jego chwilę, żałosną, w niezrozumieniu niczego. Przypomnij sobie jak on smażył kotlety, w jaki sposób wypowiadał się o świecie, jak przechodził przez ulicę, tak jakby kroił kiełbasę. Przypomnij sobie, w jaki sposób rozsiadał się w SPATIF-ie, by wyeksponować swą brzydką cerę i zjedzone przez myszy zęby. Czy pamiętasz jak butnie, na wpółleżący na ławie, w sposób kabotyński i krzykliwy roztaczał wizję jutra i macał przestrzeń pulchnymi dłońmi. Patrzył na mnie przeciągłym wzrokiem, patrzył długo i głęboko, żebym zrozumiał własne ograniczenia, to że nie wiem, ile obrazów pozostawił po sobie Rembrant. Naprawdę nie wiem tego i prawdę powiedziawszy nie wiem czy jestem ograniczony, głupi, kaleki, dobry, czy zły. Nic o sobie nie wiem, choć mam sześćdziesiąt lat. On twierdzi, że Rembrant pozostawił po sobie sześćset obrazów. Twierdzi również, że na co dzień pachnie lawendą, a obrazy jego są ponadczasowe i czerstwe.
Jestem przed jego obrazem, opowiadam ci o nim i nudzę się zarówno tobą , jak i widokiem płótna, bo to zwykła bela materiału, ze sklepu tekstylnego.
Tak mi nudno, że zamawiam wódkę i zaciągam się trzema papierosami na raz.
Siedzę przy nocnej lampce i przeglądam album z drzeworytami Alberta Dürera. Przeglądam i włos mi się jeży na głowie. Cierpnie moja skóra i rozdziawiam gębę z podziwu i przerażenia. Przesuwają się pejzaże z baśni braci Grimm. Czarna linia drzeworytu jest tak niemiecka, jak czarny garnitur pracownika gehirnkastenverdunklungamt. Święty Jerzy walczy, ale walcząc przemieszcza się do przodu, wciąż się przemieszcza. Jest to marsz w określonym kierunku, dalej i dalej. Wypukłość pancerza ma kształt wermachtowskiego hełmu i działa samobieżnego Geopard, z silnikiem BMW, który na swych gąsienicach pędził na wschód, wśród zniszczonej stali i wypalonych krajobrazów. Z drzeworytów bije buta i bezwzględność. Cóż ja oglądam? Oglądam nazistowskie powiastki, opowiadane na klockach drzeworytniczych, dłutem tak ostrym, jak bagnet zamontowany na sztorc, na karabinie wielostrzałowym firmy Mauser. Przerzucam kartki i patrzę na Wielką Germanię, a prostokąt drzeworytu, linia i jej gęstość, brzmi symfonią Wagnera.
Siedzę i włos mi się jeży na głowie, że to tak jakoś, że skąd, czy to ta sama dłoń ciągnie rylcem drzeworytniczym po drewnianym klocku i ta sama dłoń mocuje bagnet na karabinie firmy Mauser-Spandau? Zastanawiam się dlaczego, z tych wykonanych z olbrzymia dbałością drzeworytów, słychać werble i daleki gardłowy głos.
Porównajmy tego wizjonera, naszego wspólnego kolegę, z Albertem Dürerem, który usłyszał w sobie koncepcję nowoczesnej wojny, teoretyka i praktyka Hansa Guderiana, oraz stylistę armii i ten chrapliwy, chrapliwy głos.
Zanim postanowisz udać się na studia plastyczne, najpierw dokładnie zastanów się nad sobą.