Wlałem
do pióra atrament, otworzyłem kajet, nalałem sobie filiżankę niebagatelnej
kawy, rozsiadłem się na zydlu, oparłem łokcie o stół, spojrzałem w przestrzeń,
pod siebie i nic. Nic mi nie przychodzi do głowy, ani cichymi krokami,
ani tupi±c w niebogłosy. Siedzę sobie jeszcze troszeczkę i dalej nic,
więc przysiadam na zydlu głębiej, żeby choć poczuć pupę, ale dalej nic.
Wstaję z zydla, oderwawszy łokcie od stołu, kawę wylewam do zlewu, a atrament
do kałamarza i zamykam kajet.
Wstaję, nakładam paltot i kapelusz i idę na wódkę, a będę od dzi¶ robić
tak każdego poranka, aż łeb mój wypełni się po brzegi i zacznie przeciekać.
|