Opowiadania:
Idę sobie ulicą i kogóż to spotykam. Kogo widzę, jak zdąża po bruku w moją stronę, aż dziw. Podąża zdecydowanym krokiem, świadomym posiadanej od lat profesji, idzie, nikt inny, tylko powiatowy cybentroplop. Strój, nie powiem, służbowy, teczka i kieszenie wypchane urządzeniami i dokumentacją służbową i procedurami codziennych zadań i czynności. Bo oto cybentroplop, na co dzień, jako cichy bohater naszego codziennego dnia, odsuwa, żeby przysunąć za chwilę, w oka mgnieniu, tak szybko, byśmy tego nie zauważyli i nie oblali się rumieńcem ze wstydu. On nakłada niezauważalne korce i smaruje je, smaruje pastą hygroskopijną, do dna, do zera, nam na chwałę, ale i na tę codzienną codzienność.
Powiat wybrał nam cybentroplopa żebyśmy mogli spokojnie przejść na drugą stronę ulicy, mimo rozpędzonych lokomotyw i pomimo tego, że jezdnie są zazwyczaj wypełnione zardzewiałymi gwoździami i dziką zwierzyną miejską, o sztywnej sierści i nikczemnym rozumie. Cybentroplop nakłada zamaszyście warzelnię, odejmując konteksty zdarzeń i przywar odojczyźnianych, z założeniem, że czyni to wszystko zgodnie z prawem powiatu i przypowiatowych okolic. Nasuwa głęboko na uszy czapkę włochatą, nie zapominając o uczciwości w stosunku do architektury naszego miasta i poszczególnych osobników, którzy siłą rzeczy, wypełniają tą architekturę, od piwnic postrychy i od balkonów, do składzików na kobierce i miotły. Namawia nas stałych mieszkańców powiatu, do składania jedno znacznych przyrzeczeń, postanowień, a wręcz nadstanowień, wedle rzeczy i spraw niebłahych, osiadłych w pryncypiu nas samych.
Rzadko możemy, od tak sobie, spotkać na ulicy cybentroplopa, bo on stara się nie zwracać na siebie uwagi, żebyśmy sami dochodzili do wniosku, że doszliśmy do wniosku, że coś, że owoś.
Miałem to szczęście, ot, przed sobą, ni stąd, ni z zowąd, widzę go na własne oczy i mam tę świadomość, że wybrał go powiat, a zaakceptował nadpowiat z nadnadpowiatem.